Obecnie władza rodziców, prawna przynajmniej, gaśnie z chwilą osiągnięcia przez młodego człowieka pełnoletności. Prawnie, nie oznacza w praktyce, bo przecież dziś ludzie młodzi dość długo, przynajmniej finansowo, zależni są od rodziców, na których pomoc najczęściej liczą planując założenie własnej rodziny. Cokolwiek byśmy o czystym uczuciu mówili, względy życiowe najczęściej skłaniają do szukania zgody i aprobaty u rodziców obu stron.
Problemem jednak staje się, jak w sposób możliwie naturalny „prosić o rękę”? Tu naprawdę trudno o rady generalne. Skoro bowiem ustaliliśmy, że jest to prośba o to, czym proszony nie dysponuje, cały charakter takiego spotkania musi sprowadzić się do wzajemnego bliższego poznania, wywarcia dobrego wrażenia na ludziach, których po ślubie traktować będziemy prawie tak jak rodziców, zakładając, że i oni prawie za dzieci uważać nas będą. Dlatego też, jeśli kawaler składając taką wizytę przyniesie kwiaty matce dziewczyny, a z ojcem przeprowadzi starą jak świat rozmowę o niczym i wypije z nim kieliszek wina (czasem czegoś mocniejszego), to pod pozorną sztucznością tej sytuacji jest to wciąż najlepszy sposób nawiązania tak ważnej znajomości, nawet w dzisiejszych czasach pozornie WCIĄŻ jeszcze naturalnych obyczajów.
Podobnie, jeśli chłopak przedstawia dziewczynę swym rodzicom, to i tak od razu zorientują się, czy przedstawiana jest im tylko znajoma. czy też ewentualnie przyszła synowa. Wiele tu zależy od tego, jak będą ją traktować. I tu pierwsza rada dla rodziców obu stron. Lustrując i oceniając wybranki lub wybranków waszych dzieci pamiętajcie, że to one, a nie wy zawrzeć mają małżeństwo. Wasze opinie i tak nie są na ogół w stanie małżeństwu temu przeszkodzić, choćby były i najsłuszniejsze, a wszelkie demonstracyjne znaki niechęci i tak, jak uczy życie, przeciw wam się obrócą. Nie wiem, czy dobrze to, czy źle, ale tak już jest. A mimo to wielu rodziców o tym nie pamięta. Załóżmy jednak, że do pierwszej wizyty ,,z kwiatem” i pierwszego przedstawienia doszło. Co dalej? Ogromnie odpowiedzialne zadanie spoczywa teraz na chłopcu. Nie wystarczy przecież, że sam wywarł dobre wrażenie na przyszłych teściach, a swoim rodzicom z takim samym, miejmy nadzieję, rezultatem przedstawił narzeczoną. Musi on doprowadzić do poznania się rodziców jego i dziewczyny.
Śliska to sprawa. Od wieków zresztą. Powiadano już kiedyś, że ,,stosunki obu rodzin przed i po ślubie to dylemat zdolny zdezorientować najgenialniejszego stratega”. To prawda i dziś. Zostawiając jednakże sprawę taktyki samym rodzicom narzeczony musi doprowadzić do ich spotkania. Tradycja nakazywała, by gospodarzami byli rodzice dziewczyny. Dziś nie przesadzajmy z tym. Ważne, by do spotkania doszło, a gdzie, to zależy od gościnności każdej ze stron. Po co jest to spotkanie? Nie oszukujmy się nie zawarciu od razu wielkiej przyjaźni jest ono poświęcone, jak świat światem rodzice młodych początkowo badają się wzajem, są nastroszeni, ale o ślubie, weselu i przyszłym życiu dzieci kiedyś muszą porozmawiać. W każdym razie powinni. Powinni choćby dlatego, że ślub i wesela są imprezami, na których spotkać się mają dwie nie znające się przecież rodziny, imprezami, które trzeba przygotować wspólnie, a wreszcie początkują one wspólne życie młodych, którzy przecież muszą gdzieś mieszkać, jakoś to mieszkanie urządzić. Mimo że mają wciąż owi młodzi rosnące aspiracje, to właśnie rodzice w pierwszym okresie je zrealizują. Nikt inny. I tym to właśnie sprawom, poświęcone być ma to ważne spotkanie. Młodzi nie muszą, a nawet nie powinni w nim uczestniczyć. Przeżyją kilka godzin niepokoju, muszą jednak też wierzyć kulturze swych rodziców. A dlaczego, wiemy wszyscy…